Pisane prozą

Karolina Kołodziejska

Pielgrzym Pokoju i Apostoł Jedności – Jan Paweł II

Kim był Jan Paweł II? Papieżem? Poetą? Góralem z Wadowic? Uczciwym i mądrym człowiekiem? Karol Wojtyła był zwycięzcą. Pokonał swoje słabości, swoje zwątpienia. Sam jeden stanął naprzeciw świata. Walczył z nim, ale nie po to, aby go pokonać. Nie z powinności, lęku, egoizmu czy niechęci. Walczył z troski o jego dalsze losy. Walczył z miłości!

„Człowiek nigdy nie zazna szczęścia kosztem drugiego człowieka, niszcząc jego wolność, depcząc jego godność i hołdując egoizmowi. Naszym szczęściem jest człowiek dany nam i zadany przez Boga, a przez niego tym szczęściem jest sam Bóg” – tak mówił Jan Paweł II podczas Mszy Świętej w Sopocie 5 czerwca 1999 r. Papież namawiał do umocnienia swej wiary. Ani razu jednak nie wspomniał, by czynić to kosztem drugiego człowieka. Możemy poświęcać życie osobistym celom i wartościom. Możemy czerpać radość z piękna, jakie jest wokół nas. Ale nigdy nie wolno nam zapomnieć o drugim człowieku. Łatwo jest zadawać cierpienie. Nietrudno zranić innych. Nietrudno odebrać im nadzieję i cel. Nietrudno zniszczyć człowieka. Tylko po co? Nie do tego zostaliśmy stworzeni.

17 września 1987r. papież Jan Paweł II spotkał się w San Fransisco z chorymi na AIDS i podał im rękę. Udowodnił tym samym, że nie trzeba się od nich odsuwać. Choroba może spotkać każdego. Nie zawsze ma się sposobność jej uniknięcia. Papież podczas swego pontyfikatu wiele razy święcił szpitale, pozdrawiał chorych. Pod koniec życia sam bardzo cierpiał. Chodził o lasce. Na jego twarzy widać było grymas bólu. Wcale nie wstydził się tego. Nie pragnął udawać istoty ponadludzkiej. Nie zależało mu na papieskim majestacie. Jedyne, czego chciał do końca, to walczyć o dobro tego świata i pomagać ludziom w drodze do świętości. Swoje fizyczne ograniczenia traktował jako coś naturalnego i starał się, by nie przeszkadzały mu w pełnieniu świadectwa.

Jan Paweł II pragnął połączyć religie katolików, luteranów i chrześcijan ortodoksyjnych. Miał predyspozycje, by podjąć się tego niezwykle trudnego zadania. Znał wiele języków krajów, w których Kościoły ortodoksyjne dominowały. Poznał też osobiście chrześcijan ortodoksyjnych, mnichów i popów. Rozumiał, że za podział chrześcijaństwa w 1054 roku odpowiedzialne były obydwa Kościoły. Jego encyklika „Ut unum sint” niektórych teologów tylko rozweseliła. Jednak ku ich zdumieniu osiągnęła ona swój sukces. Patriarcha Rumuńskiego Kościoła Prawosławnego, Teoktyst, zaprosił papieża Jana Pawła II do złożenia wizyty pasterskiej w Bukareszcie. Tym samym zdarzyło się coś, co od zawsze uważane było za nieprawdopodobne.

Ojciec Święty przez całe życie starał się postępować według dziesięciu przykazań. „Stwórca, który jest zarazem najwyższym prawodawcą, wpisał w serce człowieka cały porządek prawdy. Porządek ten warunkuje dobro i ład moralny i przez to jest podstawą godności człowieka stworzonego na obraz Boży. Przykazania zostały dane dla dobra człowieka, dla jego dobra osobistego, rodzinnego i społecznego. One są naprawdę drogą dla człowieka.” Aż siedem przykazań Bożych dotyczy zachowania wobec ludzi. Walka nie jest żadnym rozwiązaniem. Jedności i pokoju powinniśmy przede wszystkim szukać w sobie samych. Bo wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Bo wszyscy jesteśmy aż … ludźmi.

Adrian Czerwiński

Jan Paweł II – Pielgrzym i Apostoł jedności

„Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, abyście szli i owoc przynosili.” Tymi słowami Chrystus nakazał świętemu Piotrowi nieść jedność i miłość na cały świat. Jan Paweł II będąc następcą Chrystusa pokazał jak być apostołem pokoju i jedności. Jestem pewien, że Karol Wojtyła, bez wątpienia jeden z największych Polaków ,poświęcił swoje życie niesieniu miłości, pokoju i jedności całemu światu, bez znaczenia na kolor skóry, wyznanie czy poglądy polityczne.

Po pierwsze, Jan Paweł II uczynił najwięcej ze wszystkich następców świętego Piotra dla zespolenia ludzkości pod sztandarem Chrystusa. Jako pierwszy papież modlił się w muzułmańskim meczecie, odwiedził żydowską synagogę, ustanowił dzień modlitwy o pokój. Miliony ludzi uważają go za niekwestionowany autorytet moralny i duchowy. Gdy 16 października 1978 roku Polak został wybrany na Stolicę Apostolską ,nikt nie wiedział, że zmieni on oblicze Kościoła i całego chrześcijańskiego świata. Podczas jego pontyfikatu kanonizowano 482 świętych i beatyfikowano 1338 błogosławionych. Jan Paweł II napisał około 300 publikacji dotyczących jedności świata nie tylko chrześcijańskiego. Był on gorącym zwolennikiem zjednoczenia Kościoła katolickiego. Kilka razy spotkał się z Dimitriosem I, patriarchą Moskwy. Można by tak wymieniać bez końca, jednak największą ufność Ojciec Święty pokładał w młodzieży. Podczas swojej pierwszej pielgrzymki do Polski na krakowskich Błoniach i w Częstochowie mówił podczas homilii: „Nie lękajcie się, nie bójcie się.” Podczas sprawowanej Eucharystii przypomniał słowa Chrystusa: „Wy jesteście solą ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.” Nie wolno młodzieży, rodzicom, nauczycielom zmarnować daru, jaki otrzymaliśmy od Chrystusa, daru ,jakim jest odpowiedzialność za przyszłe lata naszej ojczyzny. Ojciec Święty podczas pielgrzymki zachęcał ,aby Polacy pojednali się z Chrystusem i byli wierni.

Po drugie, Jan Paweł II nie tworzył pokoju i jedności siłą, ale Słowem Bożym. Gdy w 1979 roku podczas swojego kazania wypowiedział słynne słowa: „ Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi! Tej ziemi!” każdy wiedział, że Polska w walce z komunizmem zyskała niezwykłego sprzymierzeńca. Ten sprzymierzeniec nie walczył jednak wojskiem. On walczył najskuteczniejszą ze wszystkich możliwych broni, miłością. Każda totalitarna ideologia boi się prawdy i jedności narodu, który sprzeczny jest z jej interesami. Władze partyjne naszego kraju najbardziej bały się nie czynów, ale słowa, które kruszyło nawet najtwardsze mury nienawiści. Kiedy 4 czerwca 1989 roku władzę w Polsce w sposób bezkrwawy przejęła „Solidarność” każdy wiedział, że była to zasługa papieża – Polaka. „ Albowiem każdy, kto nienawidzi już przegrał.” Miłość nie potrzebuje broni, propagandy ani armii, ponieważ niszczy wszelki opór. Apostołem miłości w tym niespokojnym czasie był Jan Paweł II.

Jako ostatni argument na to, że Ojciec Święty był pielgrzymem i apostołem jedności ,przytoczę fakt, iż pomimo nowoczesnego podejścia do świata następca świętego Piotra był przeciwny wszelkiemu zepsuciu i grzechowi, które w rzeczywistości zagrażają zjednoczeniu wszystkich ludzi w Chrystusie. Codziennie przypominał światu swoją postawą, czynami i słowami, że Chrystus kiedyś osądzi wszystkich ludzi i należy czynić wszystko ,co tylko możliwe abyśmy zostali zbawieni i otrzymali prawdziwe szczęście i jedność. Bez względu na przeciwności należy miłować bliźniego. Oczywiście łatwo się mówi i pisze, zdecydowanie trudniej jest to wykonywać. Lecz skoro Karol Wojtyła mógł miłować innych ,to dlaczego my nie możemy. Przecież miłość i tylko miłość jest drogą do jedności i pokoju. Tylko zaufanie, zawierzenie się Bogu jest prawdziwym zbawieniem, prawdziwym pokojem. Jan Paweł II ,pomimo tego, że był najwyższym zwierzchnikiem Chrystusa na ziemi, nie zapomniał, że jest też zwykłym człowiekiem, słabym, upadającym, cierpiącym, ale też silnym i dobrym, siłą i dobrocią Chrystusa. „ Nikt nie przychodzi do Ojca jak tylko przeze mnie. Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem. Każdy, kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne.”

Idźmy tak przez życie ,jak nauczał nas Jan Paweł II. Nie lękajmy się, choćby cały świat był przeciwko nam. Żyjmy miłością, jednością i pokojem, tak jak żył papież Polak.

Ola P.

Książka lekarstwem duszy

Kiedy miałam czternaście lat mama zginęła w wypadku. Zostałam sama z ojcem, ale on ciągle pracował. Do domu wracał tylko na noc, jakby chciał zapomnieć o tym, co się stało. W szkole średnio sobie radziłam, wcześniej zdawałam z wyróżnieniem.

Dopóki żyła mama, wszystko miało jakiś sens. To ona sprawiała, że dom tętnił życiem, a ogród każdej wiosny rozkwitał tysiącem wielobarwnych kwiatów. Siedząc sama w domu, często płakałam, bałam się przyszłości, tęskniłam za mamą.

Któregoś wieczoru zajrzałam do biblioteczki, by poszukać informacji potrzebnych do szkoły. Weszłam na drabinkę i chciałam sięgnąć encyklopedię. Niefortunnie zrzuciłam na dywan cały stos książek. Układając zrzucone książki, dostrzegłam jedną, która urzekła mnie swoim tytułem „ Świat w kolorach tęczy”. Postanowiłam zajrzeć do środka i przeczytać kilka stron. Czytanie tak mnie wciągnęło, że zapomniałam o pracy domowej z fizyki i wypracowaniu na polski. Nawet nie słyszałam, kiedy wrócił tata.

Po dłuższym czasie zachciało mi się spać, więc poszłam do swojego pokoju, zabierając ze sobą książkę. Od tego wieczoru czytanie stało się u mnie regułą.

Codziennie czytałam kilkadziesiąt stron, a w bibliotece odkrywałam coraz to ciekawsze książki. Kilka miesięcy później moje cierpienie po stracie mamy zmalało, zrozumiałam, że odeszła, bo tak chciał Bóg. Ucieczka w świat książkowych bohaterów bardzo mi pomogła, jestem tylko zła na siebie, że zaniedbałam tatę, prawie z nim nie rozmawiałam. Dlatego postanowiłam wciągnąć go w czytanie książek.

Dziś mam już szesnaście lat i wiem, co w życiu ważne, kocham swojego tatę i mamę, która nade mną czuwa. Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że gdyby nie książki, nie wiem, jak przetrwałabym te dwa ciężkie lata.

Tej wiosny w ogrodzie znowu zakwitły wielobarwne kwiaty, które posadziłam wspólnie z tatą. Chcemy, by mama, patrząc na nas, była dumna...

Ania L.

Książka lekarstwem duszy

Ehh… co oni sobie w ogóle myślą. Chyba na starość zgłupieli. Z nimi nie da się rozmawiać Wciąż tylko każą się uczyć i uczyć, nic ich nie zadawala. Nawet drugie miejsce w konkursie powiatowym jest podsuwane : „przegrałaś”. Dla nich jestem tylko kilkoma ocenami. Zresztą, oni są już robotami, ciągle tylko pracują i pracują. Jakby nie mogli znaleźć godziny czasu, żeby zobaczyć mój występ, do którego się tak długo przygotowywałam. A rozmowy ? Tylko o pracy… Nienawidzę tych rozmów, ich zresztą też! Nigdy mnie nie rozumieją . Najchętniej to by mnie zamknęli w klatce z książką. I kazali się uczyć. Jakby te przeklęte pantofelki były mi w czymś potrzebne. Aaa ! Muszę przestać mówić „przeklęte” . Mogliby się wtedy chwalić, jakie mają genialne dziecko. Ale nie! Nie będę spełniać ich niespełnionych marzeń, ja mam swoje. Moim powołaniem jest sztuka. Będę pracować w teatrze, choćby w kasie, ale będę! Na pewno nie zostanę lekarzem jak „mamusia” albo prawnikiem jak „tatuś”. Trudno, niech mnie wydziedziczą albo od razu oddadzą do domu dziecka, może bym znalazła nowych rodziców, co mają uczucia… - narzekała Blanka, zaciągając się raz po raz dymem papierosa., którego trzymała smukłymi palcami swojej dłoni. Natomiast drugą rysowała na pisaku nic nieznaczące bohomazy. Jej zielone oczy, które teraz spuchły i przypominały bardziej czerwone, były skierowane w stronę morza. Można było pomyśleć, że wypatruje Szwecję. Może tak właśnie było, że oczy w kolorze nadziei szukały miejsca, gdzie mogłaby uciec i znaleźć szczęście.

Z każdym kolejnym zdaniem, które wypowiadała dziewczyna na głos, spadało coraz więcej kropel. Nie tylko jej łez, ale również z nieba. Wyglądało to trochę tak, jakby świat z nią płakał albo nie, jakby ona rządziła pogodą. Gdy z jej oczu spływały łzy, na piasek spadały kolejne krople deszczu. A jak wstawała podniecona swoimi słowami, wznosiły się fale. Po jej krzykach, było słychać jakby echo, ale to były grzmoty.

Blanka tak siedziała, aż w pewnej chwili przed jej nosem ktoś przebiegł. Już miała ze złości krzyknąć, bo piasek na nią poleciał, aż nagle zobaczyła książkę, która wypadła biegaczowi. Pierwsze, co przyszło jej na myśl to to, by ją oddać, więc krzyknęła. Jednak jej właściciel był już za daleko, Blanka nie miała siły ani ochoty, by biec za tajemniczą osobą, którą był chyba chłopiec trochę starszy od Bianki, tak przynajmniej jej się wydawało. Dziewczynę trochę to zdarzenie oderwała od jej problemów, więc wzięła książkę, choć nigdy nie czytała ich, nie licząc lektur, i poszła w stronę domu.

W domu zamiast rodziców czekała na nią wiadomość nagrana na automatycznej sekretarce:
„Witaj córeczko, to ja, mama. Mam dużo pracy, więc wrócę późno do domu. Obiad masz w lodówce, przygrzej sobie w mikrofalówce. I nie siedź cały czas przy komputerze, tylko poucz się czegoś, najlepiej biologii, bo jak chcesz iść na medycynę, to musisz już się zacząć uczyć. Kończę, pa.”
- To ty chcesz, żebym poszła na medycynę…- powiedziała Bianka sama do siebie po wysłuchaniu wiadomości.

Odgrzała jedzenie, wzięła sztućce i podeszła do komputera. Włączyła komunikator i westchnęła, bo znowu nie było nikogo ciekawego na liście dostępnych. Zresztą na niedostępnych też nie, teraz gdy w jej sercu nie było nikogo, to nie miała z kim rozmawiać, oczywiście miała znajomych, ale oni to nie to samo, z nimi to tylko rozmowy o niczym, które zżerały ją powoli. Nie mówiła o tym oczywiście, bo tak już się przyjęło, że chodzi się na imprezy i rozmawia o niczym. Żadnych marzeń, celów, filozoficznych myśli… Tylko wieczne: kto z kim , kto co zrobił, kto ile wypił… Czuła, że to nie dla niej, ale co poradzić, gdy wszyscy wkoło tak robią, nie chciała być gorsza.

Wyłączyła komputer i puściła płytę z muzyką „Myslovitz”. Wskoczyła na łóżko, tak jak to robiła z mamą, gdy była mała i wtedy zauważyła, że coś wystaje z jej torby. Tym czymś okazała się książka znaleziona na plaży. Całkiem o niej zapomniała. Spojrzała na okładkę i zobaczyła ciąg liter, który układał się w słowa :”Oskar i Pani Róża”. Zaciekawiła się tytułem i otworzyła na pierwszej stronie. Przeczytała mimochodem pierwsze zdanie, potem drugie, aż nie mogła się oderwać od lektury. Podczas czytania po jej policzkach spływały łzy. Minęły dwie godziny i przeczytała całą książkę. Zbierała kolejne literki w prawdy życia. I nagle do niej dotarło, że rodzice ją kochają, że to wszystko robią dla jej dobra. Tylko nie zawsze potrafią dojść do porozumienia, a to tylko dlatego, że to właśnie ona nie daje szansy na porozmawianie. Zdała sobie również sprawę z tego, że życie jest kruche i może w każdej chwili się skończyć. Nie mogła pojąć, dlaczego wcześniej tego nie doceniała, może nawet nie zauważała. Postanowiła, że już nie będzie zła na rodziców, bo mimo wszystko ich kocha…

A czas ucieka i może stać się tak, że będzie za późno na okazanie swoich uczuć.

Gdy zdała sobie sprawę ze swoich odkryć, właśnie w głośnikach leciała piosenka „Książka z drogą w tytule” i wtedy przyszła do niej myśl, że „Oskar i Pani Róża” jest właśnie taką książką z drogą w tytule. Opowieść o chorym chłopcu i cioci Róży naprowadza na właściwą drogę. Jest mapą dla naszej duszy, ba, nawet jej lekarstwem.

Bianka jeszcze raz przekartkowała książkę i wtedy zauważyła jakiś napis. Był to adres mailowy. Podekscytowana chwilą postanowiła wysłać list pod ten adres. Napisała w nim o tym, jak stała się właścicielką lekarstwa duszy, o swoich problemach i co najważniejsze, jak zadziałała na nią książka. Po wciśnięciu przycisku „wyślij”, usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Krzyknęła: „rodzice” i pobiegła do nich. Pierwsze, co zrobiła, to mocno ich przytuliła i powiedziała:
- Kocham was, wiem, że dawno tego nie mówiłam. Ale chcę, żebyście wiedzieli, że was kocham.
- Bianka, my też cię kochamy, ale czemu ty jeszcze nie śpisz, czy coś się stało ?
- Tak, stało się, nie doceniałam waszej miłości.
- Oj, córeczko my też cię kochamy, a teraz idź spać, bo już późno.
- Dobrze, już idę. Ale ja was naprawdę mocno kocham i cieszę się, że jesteście. Dobranoc, mamusiu, dobranoc, tatusiu.
-Dobranoc, córeczko.

Bianka poszła spać, a w nocy miała bardzo dobre sny, jak nigdy. Następnego dnia obudziła się rano, włączyła komputer i zobaczyła, że dostała wiadomość. Był to e-mail od Jamesa – właściciela książki.

Witaj, Bianko.

Nazywam się James, mam 17 lat . To mnie wczoraj spotkałaś na plaży, to ja jestem tym bezczelnym młodzieńcem, który biegnąc osypał Cię piaskiem, bardzo Cię przepraszam, ale śpieszyłem się. Po przeczytaniu ksiązki, która zresztą znalazłaś, zrozumiałem, że życie jest bardzo krótkie i musiałem pobiec do swojej rodziny i powiedzieć, że ich kocham. Do czasu przeczytania tej książki nie zdawałem sobie sprawy tego, że życie jest tak krótkie. Jeszcze raz przykro mi z powodu posypania Cię piaskiem. A co do Twojego pytania o oddanie mi ksiązki, to może spotkamy się dzisiaj w tym miejscu, w którym siedziałaś wczoraj ?

Pozdrawiam, James.

Bianka zgodziła się i przyszła w umówione miejsce. Oddała książkę i zapoznała się z chłopcem. Zaczęli rozmawiać o książce, marzeniach, celach… Czuła się bardzo szczęśliwa. Dzięki książce wyleczyła się ze swoich problemów i poznała osobę, z którą może rozmawiać o „czymś”. Od tego czasu Bianka zaczęła czytać książki, przestała kłócić się z rodzicami i zyskała przyjaciela.

Aga F.

Lekarstwo na smutki

Poniedziałek, 21 maja, godz. 16.20

Jestem totalnie przybita... Dziś na matematyce okazało się, że już nie mogę zaufać Ance. Wygadała Majce, kto mi się podoba i po chwili dowiedziała się o tym cała klasa (w tym moja sympatia). Okropnie się wtedy czułam, bo zawiodła mnie moja najlepsza przyjaciółka. Powiedziałam jej, że już koniec z naszą przyjaźnią, a ona się strasznie zdziwiła, udając, że nie wie, o co chodzi. Myślałam, że mogę na niej polegać, lecz niestety, bardzo się pomyliłam i teraz się do niej nigdy nie odezwę. Nigdy!

Wtorek, 22 maja, godz. 19.55

Anka usiłowała ze mną porozmawiać, ale nie dałam jej dojść do słowa. Przypomniałam jej, że mam tego dosyć i ma dać mi spokój, lecz nie ustępowała. W końcu wykrzyczałam jej prosto w twarz, że jej nie lubię i nigdy jej tego nie wybaczę. Teraz to również ona jest obrażona i traktuje mnie jak powietrze (tym lepiej dla mnie).

Środa, 23 maja, godz. 17.05

W ogóle nie wiem, co mam robić. Strasznie mi się nudzi w domu. Jak zwykle powinnam biec teraz do Anki, żeby się przejść, ale nigdy się z nią nie pogodzę po tym, co mi zrobiła. W końcu mama zaproponowała mi jakiś film do obejrzenia, ale na nic nie mam ochoty. Już nawet nie cieszy mnie smak moich ulubionych lodów czekoladowych. Tata podrzucił mi jakąś książkę, lecz zapomniał, że nie lubię czytać, bo to przecież nuda.

Czwartek, 24 maja, godz. 17.45

Ciągle kręciłam się koło książki taty i miałam ochotę ją przeczytać, bo ma ciekawy tytuł: „Lekarstwo na smutki”. W końcu przełamałam się i zaczęłam czytać. Na razie idzie mi to powoli, ale rozkręcam się...

Piątek, 25 maja, godz. 18.25

Ta książka jest po prostu wspaniała! Już zapomniałam o nudzie i chyba po raz pierwszy czytam z własnej woli, a nie z przymusu. Książka opowiada o przyjaźni, zranionym sercu i nieszczęściu. Przypomina mi to pewną historię... Wszyscy są zdziwieni, jak bardzo wciągnęła mnie ta książka...

Sobota, 26 maja, godz. 19.00

Dziś był bardzo ciekawy dzień. Jak zwykle kupiłam mamie prezent z okazji jej święta, lecz nie zapomniałam o moim „Lekarstwie...”. Jestem już prawie na końcu i wyciągam pewne wnioski. Powinnam wyjaśnić sobie z Anką parę spraw, ponieważ nasza przyjaźń nie powinna się rozpaść z powodu jakiegoś głupstwa. Ale jeszcze troszkę poczekam. Muszę dokończyć lekturę!

Niedziela, 27 maja, godz. 20.00

Niestety, dziś skończyłam książkę... Nawet nie wiedziałam, że tak szybko mi pójdzie! Dzięki niej zrozumiałam, że wszyscy popełniają błędy i trzeba im wybaczać. Teraz zaczyna mi brakować Anki i jej szalonych pomysłów. Mam ochotę iść do niej i pogodzić się, ale to ona powinna mnie przeprosić. Wiem, że unoszę się dumą, ale to ona mnie zraniła. Zobaczymy, co czas pokaże...

Poniedziałek, 28 maja, godz. 20.25

Hura! Dziś pogodziłam się z Anką! Okazało się, że niepotrzebnie się na nią obraziłam, bo to nie ona wygadała mój sekret, tylko Klaudia, której też go powierzyłam. Ania bardzo się ucieszyła, bo w ogóle nie wiedziała, czemu się obraziłam i miała do mnie przyjść, wyjaśnić wszystko. Natomiast zdenerwowałam się na Klaudię i postanowiłam już nigdy jej nic nie powiedzieć. Jestem teraz szczęśliwa i to dzięki książce taty, która pomogła mi przetrwać samotne wieczory i oderwać się od rzeczywistości. Uleczyła moją zranioną duszę i pomogła spojrzeć na wiele spraw zupełnie inaczej, z dystansu. Zrozumiałam, że najważniejsza w życiu ludzi jest przyjaźń i że trzeba o nią dbać. Przemyślałam dużo rzeczy na spokojnie. Teraz będę już czytać dużo częściej!

PS Dowiedziałam się też, że jest druga część pt. ”Lekarstwo dla duszy” i rzecz jasna już zaczęłam szukać jej w księgarniach...

Natalia G.

Życie jak z bajki

Małe miasto pozbawione centrów handlowych, z życiem towarzyskim na poziomie emerytów. Rodzina pięcioosobowa, zamieszkująca niewielkie mieszkanie. Nie biedni, nie bogaci. Wszyscy zdrowi. Bez większych problemów. Jednak mnie to się wydawało denne i bezsensowne.

Codziennie „dołowałam się”, myśląc, że moje życie to jedna wielka katastrofa. Nastolatki, o których czytałam w Internecie, miały ojców milionerów, szafy wypełnione markowymi ubraniami, a ich życie było wspaniałą zabawą. Wydawało mi się, że jestem nieszczęśliwa, bo chodzę do publicznej szkoły, weekendy spędzam nad książkami, ucząc się rzeczy w ogóle mnie nie interesujących, nie jestem za bardzo popularna, urodą nie grzeszę, wakacje spędzam jedynie nad Bałtykiem lub w pobliskich krajach, a markowe ubrania oglądam tylko w katalogach… Nie doceniałam tego, co mam. Moje wyobrażenia na temat idealnego życia opierały się jedynie na wartościach materialnych, tzn. ładnych ubraniach, willi z basenem, trzech samochodach w garażu, przystojnym chłopaku, wypoczynku w ciepłych krajach, sławie…

Zmieniło się to, kiedy wpadła mi w rękę książka Meg Cabot ,, Pamiętnik Księżniczki”. Opowiadała ona o dziewczynie, która z początku była taką jak ja, zwykłą, szarą osóbką. Pewnego dnia dowiedziała się, że jest księżniczką Genowii. Może i zyskała własnego kierowcę, podwożącego ją do szkoły limuzyną, ogromną sławę, pieniądze, ale o mały włos straciła, co jest najważniejsze, mianowicie – swoich najlepszych przyjaciół oraz radość z dorastania. Byłam bardzo podekscytowana, czytając te opowieści, ale w końcu przejrzałam na oczy. Lily Moscowitz (owa przyjaciółka) zaczęła ją traktować ozięble, gdyż na początku nie wiedziała, co się dzieje z Mią, bo ta nawet jej nie wspomniała, że nie jest teraz zwykłą uczennicą nowojorskiego liceum. Kiedy została poinformowana o tym, wypominała jej wszystko na każdym kroku. Między innymi to, że teraz wygląda tak, jak te wszystkie tzw. ,,lale” w ich szkole, do których ona czuła politowanie, a także mówiła, że jej zachowanie jest bardzo irytujące. Również jej przyjaciel – brat Lilly zaczął inaczej traktować księżniczkę. Był w niej potajemnie zakochany, ale on także uważał, że Mia zmienia się na gorsze. Pomimo faktu, że wszyscy jej wmawiali jakoby teraz była zupełnie inna niż dawniej, ona nadal była taką samą nastolatką, jak kiedyś. Denerwowało ją to, że teraz pracuje nad nią sztab ludzi rozkazujących jej, co ma robić, co wolno jej mówić i jak ma wyglądać. Trudno było jej żyć z tym, że może niedługo stracić prawdziwą przyjaźń.

Kolejną rzeczą utrudniającą jej życie było to, że każdy się do niej przymilał, chcąc stać się popularnym, a wcześniej większość osób traktowała ją jak powietrze.

Jeszcze gorsi byli natrętni reporterzy, szukający jakichś skandali i porażek w życiu niedoświadczonej następczyni tronu. Kiedy pogodziła się z tym, że już nic nie będzie tak, jak dawniej, wszystko zmieniło się na lepsze. Znów miała przyjaciół, którzy ją wspierali, czerpała jak najwięcej pozytywnej energii z tego, co miała i starała się nie zadręczać przyszłością.

Po przeczytaniu tej książki coś we mnie się zmieniło. Zanim zaczęłam narzekać, jaki mój los jest okrutny, bo nie jestem bogata i popularna, to pomyślałam 3 razy, czy to jest w życiu najważniejsze. Meg Cabot (autorka książki) otworzyła mi oczy i pokazała, że życie na wysokim poziomie nie jest takie świetne, jakby się wydawało.

W tym przypadku, mogę powiedzieć, że owa książka była lekarstwem mojej duszy, gdyż łatwiej mi się teraz żyje, ponieważ umiem się cieszyć z tego, co mam i sądzę, że moje życie też jest jak z bajki.

Magda W.

Książka lekarstwem duszy

W tych czasach kłótnie większe lub mniejsze stały się codziennością życia młodych ludzi. Zazdrość, popisywanie się przed rówieśnikami, chęć postawienia na swoim i udowadnianie swoich racji agresją, przyczyniły się do powstania wielu konfliktów.

Majka była dziewczyną z reguły spokojną, zadbaną, lecz brakowało jej wiary w siebie i w lepsze jutro. Znajomi ściągali ją na złe ścieżki. Zaczęło się palenie papierosów, częste picie alkoholu. Dziewczyna ubierała się na czarno, opowiadała, że wierzy w szatana. Pochodziła z niewielkiego miasta.

Jej rodzice są bardzo uczciwymi ludźmi. Zapisywali Maję do prywatnych szkół, by wypadła ze złych kręgów. Nastolatka i tak wiedziała swoje i nie zważała na decyzję rodziców ani na opinię rówieśników.

Pani Janina i Kazimierz – rodzice Majki, opowiadają, że w dzieciństwie wpływ na dziewczynkę miała jej przyjaciółka – Iza. Iza nie mieszkała już w miasteczku, ponieważ jej rodzice zadecydowali, że wyprowadzają się do stolicy, mimo woli córki. Przyjaciółki od tego czasu straciły ze sobą kontakt.

Myśl była jedna. Poprosić Izę o odwiedzenie dawnej przyjaciółki. Po skontaktowaniu się dziewczynka się zgodziła. Maja się ucieszyła, a nawet wzruszyła wizytą koleżanki. Iza opowiadała koleżance o jej spotkaniu z Bogiem, że się go nie widzi, ale czuje. „Do mnie nigdy nie przyszedł, więc w niego nie wierzę” – powiadała Maja.

Miesiąc później Iza postanowiła znów odwiedzić znajomą, lecz tym razem przywiozła ze sobą prezent. Była to książka religijna, opowiadająca o Bogu, jego życiu i poświęceniu się dla ludzi. Po przeczytaniu książki nastolatka zrozumiała, co w życiu jest ważne. Rodzice zauważyli zmianę w życiu córki. Majka zmieniła swój dotychczasowy tryb życia na lepszy. Zaczęła nawet chodzić do kościoła.

Pewnego popołudnia w bibliotece, gdy Maja czytała Pismo Święte, wtargnęło do środka 4 uzbrojonych mężczyzn. Czego chcieli? Krzyczeli: „Wszystko cenne wrzucać do worka! Zegarki, portfele, pieniądze, biżuterię.” Majka ze spokojem wyszła na środek biblioteki i powiedziała, że nie ma nic tak cennego, jak życie. Świadkowie zdarzenia opowiadają, że ostatnie słowa, jakie wypowiedziała dziewczynka, były następujące: „Moja dusza jest wyleczona dzięki książce, doktorem jest sam Bóg. Książka jest lekarstwem duszy!”. Mężczyźni nie zastanawiając się, zastrzelili dziewczynkę. Rodzice, rodzina, sąsiedzi i przyjaciele są zszokowani tym zdarzeniem. Dopiero po śmierci młodej Majki zauważyli tak wielką wartość książki.

KONKURS LITERACKI : MOJA WYMARZONA BIBLIOTEKA

Agnieszka Frątczak

„Wymarzona podróż”

Za oknami znowu jesień, a ja nawet nie zdążyłam nacieszyć się latem i wakacjami. W lipcu zachorowałam na anginę, a w sierpniu na ospę. Każdy dzień wyglądał tak samo: brałam leki, siedziałam z mamą w domu i okropnie się nudziłam. A przecież od początku roku szkolnego czekałam na wakacje. Mieliśmy pojechać pod namiot na Mazury i zobaczyć, jak trzyma się nasz domek letniskowy w górach. Niestety, moje choroby pokrzyżowały plany rodziny. Wszyscy byli niezadowoleni, ale nie obarczali mnie winą (przecież w ciągu roku zażywałam witaminy, jadłam dużo warzyw i owoców!) i pocieszali, że następne wakacje będą wyjątkowe.

Na początku roku szkolnego byłam pełna energii. Wszyscy byli zdziwieni, iż odżyłam po „wypoczynku”. Po dwóch tygodniach miała się odbyć dyskoteka, więc chciałam się po szkole przebrać i akurat wsiadłam do autobusu, w którym co chwila ktoś kichał lub kaszlał. Odsuwałam się od wszystkich, jak tylko mogłam, ale uniemożliwiał mi to tłum ludzi. Gdy odwróciłam się do tyłu, uderzyłam kogoś w rękę, zrobiłam krok do przodu – nadepnęłam na nogę.

W domu pośpiesznie zjadłam obiad, a gdy już miałam wychodzić, zrobiłam się strasznie czerwona, więc zrzuciłam bluzę. – Co ci się stało, córeczko? – spytała mama.
– Strasznie mi gorąco! – odpowiedziałam.
Mama dotknęła mojego czoła i krzyknęła:
– Boże! Dziecko, jaka jesteś rozpalona, masz gorączkę! I nici z dyskoteki!
– O nie! Tylko nie to! Znowu chora?! Już tego nie wytrzymam! – rozpłakałam się.

*

Następnego dnia, gdy leżałam w łóżku, mama cicho zapukała do pokoju. – Zuziu, mogę? – spytała szeptem.
– Tak, nie śpię – odrzekłam.
– Przyniosłam ci coś. Tak, żebyś się nie nudziła.
Zaraz wyobraziłam sobie, że mama przyniosła mi najnowszy film na DVD, komiks lub grę komputerową. Tymczasem mama wyciągnęła rękę i powiedziała: – Niedaleko nas jest biblioteka. Wypożyczyłam dwie książki. Mam nadzieję, że ci się spodobają – i podała mi dwa grube tomy.
– Ile tu jest stron?! – oburzyłam się. – Potrzebuję roku, żeby to przeczytać, ni tygodnia!!!
– No wiesz?! Chociaż raz byś zrobiła wyjątek i trochę poczytała! – zdenerwowała się mama.
– Trochę?! To ma być trochę?! Dla mnie dużo! Aż za dużo!
– Tak?! No pewnie, nie przeczytasz tego! Nie masz tyle sił, żeby temu podołać – ironicznie odparowała mama.
– Ja!! A zobaczysz, mamo, że to przeczytam! W tydzień! – chwyciłam książkę i wściekła zaczęłam czytać.

Z początku nie było to nic ciekawego. Jakieś bzdury o dziewczynce, która była biedna. Ale później książka zaczęła mnie ciekawić. Wszystko było w niej takie spontaniczne i zaskakujące. W pół dnia przeczytałam ćwiartkę jednego tomu! Już nawet zapomniałam o porannej kłótni. Książka wciągnęła mnie do innego świata. Około dwudziestej drugiej mama zajrzała do pokoju. – Zuziu ... Zasnęła! Zasnęła przy otwartej książce! – zdziwiła się. Naprawdę spałam, a moja głowa leżała na otwartej stronie.

I tak przez cały tydzień. Mama mnie chwaliła, a ja wciąż chciałam, żeby wypożyczała mi inne książki. Ale musiałam wrócić już do szkoły. Teraz żałowałam, że jeszcze nie jestem chora. Dyskoteka podobno była nudna, bo chłopcy nie przyszli, więc , prawdę mówiąc, nic ciekawego nie straciłam.

Gdy zaczęła się zima, postanowiłam pójść do biblioteki. To był postęp, bo miałam dużo lepszych (według moich koleżanek) zajęć, ale coś w środku pchało mnie, żeby troszkę poczytać. Od razu urzekła mnie atmosfera – miło, cicho, przytulnie. – Dzień dobry! Jesteś tu nowa? – przywitała mnie bibliotekarka z uśmiechem.
– Nie... No, właściwie tak... To znaczy... moja mama jest tu zapisana. Ale ja chciałabym coś tu sama wypożyczyć – zmieszałam się.
– W takim razie... Wybierz, co chcesz poczytać – zaśmiała się życzliwie.
– Dobrze, to ja... poszukam – zająknęłam się, była to bowiem moja pierwsza wizyta w bibliotece.

Dawniej uważałam, że czytanie książek jest bezsensowne i nieciekawe. Gdyby pół roku temu ktoś mi powiedział, że pójdę do biblioteki wypożyczyć książkę, wyśmiałabym go. Chodziłam, owszem, do biblioteki szkolnej, ale po lektury, z przymusu. A teraz przyszłam „z potrzeby duszy”. Nigdy nie przypuszczałam, że czytanie może być takie fajne! Wzięłam do ręki grubą książkę i usiadłam przy stoliku. – Już wybrałaś? – spytała lekko zdziwiona pani bibliotekarka. – Widzę, że lubisz dużo czytać.
– Od kiedy zachorowałam, zaczęłam. Dawniej tego nie lubiłam, ale zauważyłam, że to pobudza wyobraźnię.
– W twoim wieku też niechętnie czytałam. Dopiero później wpadła mi w ręce ciekawa książka... I tak się zaczęło. Postanowiłam otworzyć bibliotekę – powiedziała.

Od tego czasu co tydzień wypożyczałam książki. Każdą lekturę czytałam do końca. I nie musiałam już szukać ciekawego klubu, miejsca. Niedaleko domu miałam bibliotekę. Wymarzoną bibliotekę z miłą obsługą, mnóstwem interesujących książek, lektur. Ciągle mnie coś zaskakiwało, intrygowało. Urządzano w niej konkursy (kilka udało mi się wygrać), zapisałam się też na dwa kółka: Młodych Literatów i Młodych Czytelników. Sama próbuję swych sił w tworzeniu i odnoszę małe sukcesy. Jednym z nich jest szóstka z polskiego.

A wszystko dzięki mojej ukochanej mamie . I dzięki bibliotece, która jest po prostu bajeczna i wspaniała. Czuję się tam swobodnie i miło.

I wiem, że nikt mnie nie wyśmieje...

Aleksandra Pawlak

Wrześniowe refleksje

Tego lata rozkopano niemal wszystkie główne drogi w Łęczycy. I co najważniejsze, nikt specjalnie się tym nie przejmował.

Zmotoryzowani stali w ponad czterdziestostopniowym upale (tak, tak... przy nawierzchni temperatury są znacznie wyższe niż te oficjalnie podawane), a łęczyccy drogowcy, jak to łęczyccy drogowcy... niewiele sobie z tego robili. Mówiąc delikatnie – ignorowali sytuację. Swojskie widoczki jak za komuny – jeden pracuje, a pięciu się przygląda, czyli po prostu wypoczywa.

Gazety czasem publikują fotoreportaże z tych kuriozalnych stosunków pracy, ale kto by się tam przejmował gazetami. Wiadomo – prasa kłamie!

Podobne sytuacje z nawierzchnią ulic – buty można zgubić! Tylko trochę przygrzeje, gdzieś w okolicach 25C, a już po przejeździe średniej wielkości ciężarówki robią się koleiny, a asfalt lepi się przechodniom do obuwia. Może jednak zamiast na drogach, lepiej skoncentrować się na ścieżkach rowerowych, których w naszym mieście wciąż brakuje. Takie ścieżki to same zalety: jedna szerokość normalnej drogi to najmniej trzy ścieżki, czyli oszczędność asfaltu, no i problem z koleinami odpada (chyba).

A więc np. zamiast tych pięćdziesięciu kilometrów dróg, machnąć dwadzieścia pięć kilometrów ścieżek rowerowych... byłoby się czym pochwalić. Może rowerzyści polubiliby wtedy bardziej Pana Burmistrza.

Marta Olejniczak

Sens życia

Czy zastanawiałeś się kiedyś, jaki życie ma sens? Niektórzy mówią, że każdy dzień to cud i nie można go marnować. Kiedy słyszysz takie słowa, myślisz, że powiedział to człowiek, dla którego życie zawsze jest przychylne i nie miał nigdy problemów. Jednak nie zawsze tak jest. Opiszę historię pewnego chłopca, o którym opowiedziała mi ciocia.

Marek (bo tak miał na imię ten chłopiec) uważał, że jest brzydki, beznadziejny i że nikt go nie lubi. Zawsze izolował się od rówieśników. Nie miał przyjaciół. Gdy skończył 16 lat, zaczął się zastanawiać, po co w ogóle żyje na tym świecie. Wydawało mu się, że jego życie nie ma sensu, bo jest przecież takie szare i nudne. Codziennie wstawał dokładnie o 7.00, jadł śniadanie, mył się, ubierał, wychodził do szkoły, siedział w niej do 15.00, wracał, odrabiał lekcje i szedł spać. Nuda i rutyna. Jaki może być w tym sens? Nie wierzył, że może cokolwiek zmienić.

Te rozmyślania nasiliły się, gdy poznał Anię – jedną z najładniejszych dziewczyn w szkole. Zakochał się w niej, ale nawet nie próbował się o nią starać (jak można się domyślać – nie wierzył w siebie). Mijały miesiące, a on coraz bardziej zamykał się w sobie. Któregoś dnia dziewczyna podeszła do Marka. Próbowała nawiązać z nim kontakt, ale mur, jakim otoczył się chłopak, był za gruby i za wysoki. W czasie rozmowy Marek był dla Ani szorstki, szybko zakończył rozmowę i uciekł.

Wracając do domu, rozmyślał o rozmowie z Anią. Był na siebie wściekły, że tak ją potraktował i jeszcze bardziej ją do siebie zniechęcił. Tak bardzo pogrążył się w myślach, że nie zauważył nadjeżdżającego samochodu. Jadące z dużą prędkością auto uderzyło w Marka z ogromną siłą. Chłopak upadł na jezdnię i stracił przytomność.

W szpitalu przeszedł trudną operację. Jego stan był bardzo poważny. Przez ponad dwa tygodnie nie odzyskiwał przytomności. Gdyby Marek mógł w tym momencie zobaczyć, że nie jest taki nic nieznaczący, jak mu się wydaje... Jego koleżanki i koledzy pytali się o niego i odwiedzali w szpitalu. Wszyscy bardzo pragnęli, aby już się obudził i szybko wyzdrowiał. Najbardziej chyba martwiła się o niego Ania. W szpitalu była u niego codziennie. Opowiadała mu, co się dzieje w szkole. Wierzyła, że on ją słyszy, chociaż jest nieprzytomny. W czasie jednej z takich relacji Marek się obudził. Było dla niego dużym zaskoczeniem, że ktoś ze znajomych go odwiedził. A już na pewno nie spodziewał się Ani.

Po dwóch miesiącach Marek mógł wreszcie wrócić do domu. Koledzy przychodzili do niego codziennie, rozmawiali o najnowszych filmach, muzyce. Chłopak powoli odzyskiwał pewność siebie. Wyleczył się, również z chorych kompleksów. Odważył się nawet poprosić Anię, by została jego dziewczyną.

Ta przygoda nauczyła Marka jednej rzeczy, a mianowicie, że życie może każdemu dać w kość, być trudne i ciężkie. Czasem nawet bardzo- w szczególności, kiedy człowiek nie wierzy w siebie i buduje wokół własnej osoby mur z kompleksów, nie pozwalając nikomu się przez niego przebić – ale zawsze ma sens. A to, czy go odkryjemy i zaakceptujemy, zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Ja osobiście nie wyobrażam sobie życia bez bliskich i przyjaciół. Uważam, że to oni są sensem mojego życia. Wiem i wierzę w to, że każdy dzień jest cudem i trzeba z niego korzystać, jak najlepiej się da.

P.S. Marek też w to już wierzy :-)

Katarzyna Pietrzak

Misja mojego życia

Mam 15 lat i jestem szaloną nastolatką, ale staram się podchodzić do życia całkiem serio, tzn. często zastanawiam się nad sensem mojego życia, nad tym, co będę robiła za kilka lat. Nurtuje mnie pytanie, jak będzie wtedy wyglądał mój świat, moje życie, jakimi wartościami będę się kierowała. Wydaje mi się, że aby nasze życie miało sens, musimy obrać sobie jakiś cel, misję. Życie bez celu jest jak morze bez wody – niemożliwe.

Ja już mam swoją misję, jest nią stworzenie kolekcji odzieży dla… piesków. Tak, właśnie dla piesków… no i szczeniaczków też. Śmiejecie się? Jeśli tak, to zupełnie bezpodstawnie. Po głębszym namyśle, zastanowieniu się nad tą sprawą, ubrania dla naszych pupili są dużym problemem, światowym problemem. Czy ktoś spróbował kiedyś postawić się na miejscu takiego pieska? Nie mówię już o estetyczniejszym wyglądzie w takim zaprojektowanym stroju, ale spójrzmy na to od strony zdrowia. Zaobserwowałam na moim psie, że ostatnio, w sezonie zimowym, strasznie kichał, ale cóż mu się dziwić. Przecież mój jamnik ma strasznie krótką sierść, chodzi gołymi łapami po śniegu, wieje mu w uszy. Czy wyobrażacie sobie tak wyjść na dwór? Ja nie i dlatego stworzenie takiej kolekcji uważam za konieczne. Należy również zauważyć, że każda rasa psa ma inny problem np. husky mają grube futro, ale odkryte uszy i narażone na odmrożenie łapy, natomiast chichuahua jest taki malutki, a jego sierść tak cienka, iż potrzebuje specjalnego ochronnego futra. Któż z nas chciałaby patrzeć na takiego biednego trzęsącego się z zimna psiaka? W tej kolekcji z pewnością uwzględniłabym puchowe nauszniki, ochronne futerka, ocieplone obuwie oraz specjalne, dopasowane czapeczki.

O wiele bardziej ekstrawagancka byłaby kolekcja wiosenno – letnia. Spójrzmy na siebie, ile godzin spędzamy przerzucając ubrania w szafie, przymierzając je i krążąc przed lustrem. Nie pozbawiajmy tej przyjemności naszych pociech, one mają swój świat i też chcą wyglądać atrakcyjnie. Jak to mówi moja babcia: „Pies też człowiek”. Każdy przecież czułby się dumny, prowadząc na smyczy ubranego w garsonkę owczarka niemieckiego. Wtedy każdy pies wyglądałby inaczej, jamnik różniłby się od jamnika, labrador od labradora. Sądzę, iż moja kolekcja obejmowałaby rozmiary od „S” do „XXXL”. Zaczęłabym od zwyczajnych bluzek, spodenek, oczywiście takich, które nie krępowałyby ruchów pieska. Prawdziwym hitem w dziedzinie mody byłaby kolekcja HEJTOWER, czyli kolekcja kostiumów kąpielowych i bielizny. W miarę zmieniających się trendów moja kolekcja rozwijałaby się…, a może kiedyś otworzyłabym agencję psów, które krążyłyby po wybiegu, kto wie…, ale raczej to byłoby niemożliwe, nie chcę tych psów do niczego zmuszać. Przecież zależy mi na ich dobru.

I jak, przekonaliście się do mojego pomysłu? Wracając do powiedzenia mojej babci: „Pies też człowiek”, chcę podkreślić znaczenie tych słów. Czy to nie właśnie o psie mówimy, że jest najlepszym przyjacielem człowieka? Więc skoro tak jest, to traktujmy go tak, jak na to zasługuje. Przecież przyjaciela nie wyrzuca się zimą na śnieg i nie każe chodzić nago. Pomyślcie o tym, jak następnym razem będziecie chcieli to zrobić. Powiedzcie sobie wtedy: „O nie, to jest mój przyjaciel, nie mogę tak z nim postępować”. Lecz przecież taka jest prawda, na człowieku zawsze można się zawieść, rozczarować nim, ale na psie nigdy, on zawsze będzie przy nas trwał- bez względu na wszystko. Możemy mu powierzyć tajemnicę, a on nikomu jej nie wyjawi, nie zdradzi nas.

Jak to napisał kiedyś Georgie Gordon Byron:

„A pies, wierny przyjaciel, niczym niezrażony,

Pierwszy go przywita, pierwszy do obrony,

Którego serce jedno własnością jest biednych,

Który żył, walczył, dychał dla nas tylko jednych.”

Myślę, że już nic więcej nie musze dodawać, te słowa mówią same za siebie. Być może z nieco dziwi was moja misja, moje postanowienia i plany na przyszłość, może wydadzą wam się dziwne. Sama, kiedy teraz czytam to, co napisałam, lekko niedowierzam. Ale przynajmniej mam jakiś cel w życiu… nie to, co niektórzy… Wychodzę z założenia, że lepsza taka perspektywa niż żadna, kto wie, może kiedyś zmienię plany, ale jak na razie… TRZYMAJCIE SIĘ PIESKI, KASIA NADCHODZI!!!

Kamil Siubielski

Felietonik szkolny

Gdyby ktoś zapytał mnie, który dzień tygodnia lubię najbardziej, bez wahania odpowiedziałbym, że sobotę. Na pytanie dlaczego, odpowiedziałbym, że jest to dzień wolny od zajęć szkolnych, czas, kiedy odpoczywam, nigdzie się nie śpieszę i oddaję bez reszty swoim pasjom i przyjemnościom. Ale gdyby zapytał, czy chciałbym, aby tak było codziennie, to bym się chwilę zastanowił. Bo czyż życie oparte na samych przyjemnościach nie stanie się w końcu monotonne i nudne? Wydaje mi się, że nawet największy „luzak” po pewnym czasie może poczuć się znudzony.

Podsumowując, muszę stwierdzić, że tylko odpowiednie proporcje obowiązków i przyjemności wpływają korzystnie na organizm ucznia. Jestem za tym, aby sobota była co drugi dzień.